Dziś dopadł mnie poranny leń. Wstałam
tradycyjnie o 5.15, żeby iść biegać ... no i nie wyszłam. Kilka razy
wychodziłam do drzwi i mnie cofało. Trochę deszczu, więcej wiatru. Niby
tłumaczyłam sobie, że przecież taka pogoda nigdy nie była dla mnie przeszkodą.
I nic! Kolejny nawrót. W połowie edycji zdjęć do bloga i w trakcie drugiego
kubka kawy znów na dwór - Może by jednak iść pobiegać? Nie! Robię coś
codziennie, dziś należy mi się odpoczynek! No i ostałam ;(
Wczoraj wieczorem Wicie odcięto od prądu,
(= od wody w kranie też), ale w dobrym towarzystwie czas fajnie leci, więc ani
my, ani nasze dzieci jakoś specjalnie tego nie odczuły. Jak świetliki
latały po podwórku, a czołówki na głowie umożliwiły zabawę klockami. Choć jak
trafnie określił Robert "Wczasy nad polskim morzem coraz bardziej
przypominają obozy survivalowe":D
Jaśkowi wreszcie udało się nas naciągnąć na automat z maszynami budowlanymi, tu bodajże - dzig.
Darłowo i galeon "Król Eryk"
O ile Jasiek bardzo chciał płynąć statkiem, o tyle gdy zobaczył dookoła siebie morze to z przerażeniem w oczach zaczął powtarzać "Gdzie Jasia dom?"
A to już mini zoo w Wiciach z ortograficznymi ciekawostkami:
Dla mnie zjawisko - nie wiedziałam, że ta roślina dodawana do bukietów może rosnąć w ogródku (a łodygi przypominają bambusa).
Kolejne odkrycie tego wyjazdu - trasa między morzem a jeziorem Kopań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz