Dotarły tuż przed majowym weekendem książki Skarżyńskiego, lepszym określeniem byłoby: cegły lub opasłe tomiska. Wczoraj niebiegający znajomi dziwili się, że tyle można napisać o bieganiu.
Pomimo wielkiej chęci przeczytania tych pozycji, już drugi wieczór nad nimi przysypiam. Dlatego dziś rano zamiast biegania wybrałam lekturę o bieganiu. Perspektywa trzeciego pod rząd biegania o szóstej rano nie bardzo mi się podobała tuż po przebudzeniu, więc wygrała kanapa i książka. Niestety Jasiejos też lubi poranki :) Przeczytałam parę stron i błogi spokój w domu się skończył. Doczytałam jedynie, że Skarżyński nie poważa metody biegania Jeffa Gallowaya, który produkuje pseudobiegaczy i pseudomaratończyków. Wczoraj biegałam galowayem:) Szkoda mi było wolnego dnia i w myśl zasady, że lepiej się ruszyć, niż leżeć i pachnieć, poszłam poszwędać się po polach.
Za to parę dni temu wypróbowałam interwały:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz