moiszymokiem

moiszymokiem

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Pseudospece od biegania

Po dzisiejszym biegu nasunęła mi się jedna myśl. Największymi specjalistami od biegania są faceci, których mijam. Oczywiście ci idący na piechotę. Zawsze znajdą się doradcy od techniki biegania, tylko jakoś nie widzę ich nigdy biegających. Cykliści są bardziej znośni, zapraszają tylko, żeby się do nich przyłączyć. Tyle dzisiejszych refleksji biegowych.
PS - dziś mi np doradzał taki lokalny kuternoga.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Running, running in the rain

To chyba już forma uzależnienia, bo dziś miał być dzień wolny. ICM podawał deszcze przez cały dzień. Nie wytrzymałam. W południe poszłam biegać. Nie tylko się da, ale nawet może to być bardzo przyjemne :) Pewnie tylko ludzie myśleli "Ale wariatka" :)  Trudno, ja mam kolejną dyszkę :) 



Telefon w foliowym ziplocku, coby nie przemókł.  


Nie wiem z jakiej okazji starsza latorośl założyła osprzęt do pływania, ale wyglądał przekomicznie. Jak pokonał w tym schody, nie wiem.


A ostatnio to pałęta mi się po głowie: Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo

niedziela, 17 sierpnia 2014

Paparazzi


Rano biegłam nową trasą i oniemiałam mijając jedno podwórko. Do tego stopnia, że postanowiłam tam wrócić po południu z aparatem. No nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zrobić zdjęcia :)
Jedno pytanie - kto chciałby mieć takiego bodyguarda przy wejściu do domu?  PS - pies też sztuczny.


piątek, 15 sierpnia 2014

wtorek, 12 sierpnia 2014

Karpacz

Pierwsze co Maciek wypatrzył, gdy wjechaliśmy do Karpacza, była wystawa Lego. Nie było zmiłuj się! Najpierw poszedł tam ze mną, potem jeszcze naciągnął wujka. Warto! Wiele konstrukcji napędzanych prądem. Gratka nie tylko dla legomaniaków.



A tak podróżował Jasiejos. Spisał się dzielnie. Zresztą podobnie jak tata:)  Nasz młodszy syn budził często entuzjazm wśród ludzi spotykanych na szlaku. 


Odrobinę inaczej było w schronisku nad Łomniczką  (nota bene - super miejsce - z poprzednich epok, herbata za 3 zeta, świeczki i latarka zamiast prądu :)) - Trochę tam zabawiliśmy, chroniąc się przed deszczem - po jakimś czasie zostali tam już tylko faceci gór i my. No i ktoś z ich grona patrzy tak na naszych synów i pyta "Wy to tak długo z nimi wytrzymujecie?" ;) Stamtąd utkwiło mi też jedno piękne słowo - bierceps :D Aaaa no i jak gospodarz mówił "że też Bóg pokarał mnie takim zięciem" ;) = mało zmyślnym znaczy. Na co któryś z kolegów "ale piwo lubi" ;) Myślę, że gospodarz w tym schronisku jest ciągle ten sam. Warto je odwiedzić choćby po to, by go posłuchać.




A to wypatrzyłam na jednym z (2 tylko niestety) biegów. Chyba sąsiedzkie porachunki.




Nie była to nasza pierwsza wizyta w Karpaczu, więc jakoś na Western City wielkiej ochoty nie miałam, no ale Maciek tam jeszcze nie był. Strzał w dziesiątkę. Nasze dziecko - często wstydliwe i wycofane - bawiło się tam przednie. Strzelając do puszek - na 10 strzałów 9 trafionych (wujek Robert byłby dumny ;) ) Mało tego,  Maciejosowi nawet udało się zająć 3 miejsce w konkursie na zwijanie ogona bobra. Uczestników było więcej niż 3 ;) 



Wycieczka do Western City zaowocowała takim oto karabinem. Tu w ręku młodszego brata ;) właśnie dziś zamówiłam następne kulki na allegro, tym razem 5000 szt. Poprzednie 1000 szt. już się kończy :-o 


A to kolejne ciekawe miejsce/ciekawa osoba w Karpaczu. Pan Sopelek znany jest w całym Karpaczu. Sędziwy pan z siwymi włosami, szczupły, wysoki choć lekko już przygarbiony. Chyba nikt nie nazywa go jego prawdziwym nazwiskiem.


Codziennie stoją tam takie kolejki. Mnie zajęło bitą godzinę, żeby dojść do okienka. Po drodze była przerwa na dorobienie lodów. Tuż przed okienkiem dopadła mnie kolejna przerwa na to, żeby przegrzane maszyny się wystudziły. Suma sumarum - lody dobre, ale nie wyśmienite. Drugiego razu już nie będzie. Ale gdybym nie spróbowała, dotąd czułabym niedosyt. PS - po namyśle - polewy do lodów robią wrażenie - ze świeżych owoców, a nie syntetyczne. 


A to już UpHill Race Śnieżka - ponoć w styczniu, gdy są na to zapisy - po kilkunastu minutach lista już jest zapełniona. Karkonoski Park Narodowy daje pozwolenie na 400 uczestników. 


Jednym z nich był nasz sąsiad, /który nie wie, że jest właśnie bohaterem mojego blogu :-O/ W okolicach Domu Śląskiego wspieraliśmy go po sąsiedzku. Rozpoznaliśmy go z daleka po znanych seledynach."Paweł, to czy nie Paweł? A co tam, krzyczymy!" No i był. Ciągle uważamy, że nasz doping polepszył o 0,000000000000000000000000000000000000000000000000000000001 % jego wynik. A miejsce zdobył nie byle jakie, w pierwszej setce, a nawet lepiej ;)


Strasznie nam się skurczyły w tym roku te nasze Karkonosze. Dwa lata temu siedząc w Samotni lub Strzesze Akademickiej patrzeliśmy na ludzi idących szczytami do Kotła Wielkiego Stawu i mówiliśmy: "To nie dla nas, nie przy dzieciach."  Wtedy po Małym Stawie Maciek naciskał "Następnym razem w Karpaczu - Wielki Staw", my przytakiwaliśmy, w myślach wiedzieliśmy swoje. 


No i udało się! Mało tego, nie było to znów takim wyczynem. Maciek zagadywany cały czas przez wujka przemieszczał się z prędkością młodej kozicy. A my z Michałem chyba już mamy trochę kondycji po rowerze i bieganiu. Nawet zahaczyliśmy o Słonecznika i Pielgrzymów.



I na koniec - to po co tak naprawdę pojechaliśmy do Karpacza. Św. Wawrzyniec na Śnieżce. 10 sierpnia od 33 lat ludzie gór - goprowcy, przewodnicy sudeccy i cała reszta, której góry są bliskie, zdobywają Śnieżkę, by w święto Wawrzyńca być tam. Rok temu mieliśmy przerwę. Dwa lata temu, wtedy jeszcze z Jaśkiem w brzuchu, widzieliśmy to po raz pierwszy. Zrobiło to na nas wrażenie. Ta skala czerwonych polarów. No bo że biskupi z sąsiednich państw, że msza w kilku językach - to nie jest wg mnie najważniejsze. Bardziej widok ludzi, tu ktoś o kulach, kogo potem zgarnie przejeżdżający  obok samochód GOPR-u, tam ktoś przywieziony na wózku przez auto z czeskiego domu starców. Na mnie to działa. Nie tylko na mnie. Tak szczerze -  to co roku 10 sierpnia, chciałabym spędzać w ten sposób. 




W tym roku mszę uświetniły 2 okoliczne orkiestry.
 (tu w schronisku na Śnieżce; prywatnie dla nas UFO)




Chłopaki bawią się kamieniami. Na szczęście tylko Jasiek ma taką zabawę, że rzuca nimi w ludzi ze swoim czarującym uśmiechem. Dwa razy przyszło mi przepraszać za jego zachowanie.



I biegów mi było mało, oj mało, ale tak wyszło. 



Przyczyn mojego słabego biegania było kilka. A jedną z nich książki zakupione w Karpaczu. O ile w Wiciach czytałam tylko poradniki o bieganiu (ciągle wiszę post o nich), o tyle w Karpaczu sięgnęłam po lektury zdecydowanie wakacyjne (czytaj babskie). Na co Michał stwierdził, że z nami już musi być bardzo źle :) Pierwsza książka już za mną. Warta polecenia. Fajnie = szybko i przyjemnie się ją czyta. Odpowiada mi styl i dowcip autorki. Drugiej książki liznęłam tylko parę stron i właśnie zaraz po uzupełnieniu bloga biorę się do czytania. Over!
PS - już po lekturze - druga książka - jak to druga - już nie taka fajna, często mocno naciągana, ale i tak dotrwałam do końca:)



niedziela, 3 sierpnia 2014

Wicie

Czasami jestem z siebie dumna :D Bo ... no właśnie, bo będąc nad morzem, nie porzuciłam biegania i nie zaniechałam Focusa. Pierwszego dnia i ja i Michał byliśmy zawiedzeni miejscem. Zrobiliśmy rozeznanie w terenie i wychodziło, że ani porowerować, ani pobiegać nijak nie ma gdzie:( Ale kolejne dni rozwiały nasze wątpliwości, w myśl maksymy "Dla chcącego nic trudnego". Do tego stopnia, że żal było wyjeżdżać.  

Takie oto esy-floresy wybiegałam. Pierwszego dnia zapędziłam się pierwszy i ostatni raz w okolice jeziora Kopań. Zobaczyłam tam młodego dzika, a wyobraźnia podsunęła obraz lochy goniącej mnie przez las. Wystarczyło. W następne dni zawsze obierałam kierunek Rusionowo. Był zdecydowanie bezpieczniejszy - spotykałam tam tylko parę żurawi, sporadycznie biegacza, czy rowerzystę. Z ciekawostek - Wicie - gdzie byliśmy ma około 40 mieszkańców stałych, autochtoni podają taką cyfrę, wikipedia 47 (dane z 2009 roku).  







Wyjazdowo udało mi się przebiec niespełna ~ 55km, ale za to w lipcu pobiłam rekord. Taaadaaam: 203km :D


Next time - o lekturach dla biegaczy, które udało mi się przetrawić nad morzem.